Obrona duchowego dziedzictwa, spuścizny Mojżesza dla świata, wyznawanej w większym stopniu przez zakorzeniony w słowiańszczyźnie naród Polski jawi się jako bastion obrony przed uderzeniami nieokreślonego kulturą, językiem i przynależnością etniczną ludem, do którego dołączyła część również polskich elit i władz oraz milcząco przyzwalający na łamanie Słowa Ojca duchowy stan.
Zagrożeniem przed przebiciem muru obronnego, jakim od zawsze była wolna wola człowieka, nawet częściowo materialnie ograniczona przez poddaństwo i przymus płacenia trybutu dla urzędujących władz i wykonywana bez przekonania i miłości – oczarowanie poprzez wieloletnie zabiegi, zmierzające do przedstawienia widzialnych i wirtualnych złudzeń szczęścia jako drogę do życia, pomijając niewidzialny, ale istniejący duchowy ład, a w nim życie wieczne w Bożym Królestwie.
Wyłamywała ta opinia publiczna coraz to głębiej umocowane pale barykad z domostwa naszego w formie elementów konstrukcji, na której wspiął się był człowiek by myśleć, czuć i przeżywać czas na Ziemi, a w rezultacie śmierci mieć możliwość połączenia ze źródłem dobra – Ojcem.
Powszechnie przyjęta norma niemoralna uniemożliwiania choćby podjęcia się wytyczenia podstaw pod odnowienie budowli objawia się wymuszeniem akceptacji dla wiary niegodnych twierdzeń, jak na przykład pochwały związku małżeńskiego dwóch chłopów, zaklętą moc kartki papieru z obliczem cezara, czy hołdowanie piramidzie władz, którym kłaniając się czy podpisując umowę, pochlebia coraz bardziej ogłupiony i osamotniony człowiek. W efekcie broni się zaklęciami, przekleństwami i nienawiścią, przechodząc przez rzekę posłuszeństwa nakazowi miłości na drugą stronę wroga sam Kościół.
Nieskończone w swych zasługach ofiary na stole Eucharystii rozpływają się w mig (w MIG), w momencie wykorzystania łask i darów na cele niezgodne z przykazaniem NIE ZABIJAJ. Nie na tym bowiem polega nasza siła, by się w coraz to większe pancerze nienawiści przystrajać, ale nawet półnago przy wierze Ojców trwać jak przy źródle niezmordowanie. Dziurawe jak sito sumienia, popękane piękne kiedyś kryształy, ozdobne freski na naczyniach niepotrafiących utrzymać duchowych darów, które idą w brud, a z nimi zapadają się utaplani w błocie nieczystości widzowie.
Obsługą codziennego rytuału wzrastania ku złu zajmuje się niejedna, która w młodych latach Bogu wierność ślubowała, dzisiaj hołduje elektrycznie napędzanej gospodarce, a w niej malowany na coraz bardziej podobne do złotego cielca kolory wymarzony samochód i szczyt nieszczęścia – nic nie robić. O przykazaniu, przysiędze zapomniała, omamiona, opętana przez sidła czego by nie chciał, chciała ta osoba bez serca.
Zjadane jak rak własne dziedzictwo przemienia życiodajne kiedyś relacje i tkankę duchową organizmu Polski na znienawidzony kiedyś jako polityka wrogów wyznacznik ile ma domów i ile mocy $$.
Trudno się silić na obwarowania głównej twierdzy w cnotach, gdy fundamenty rozebrane, studnia sucha, chleb zastępuje niezmiernie głupia sportowa natura pogoni za piłeczką – co oglądamy dzisiaj tenis czy nogę?
Pracy nad naprawą twierdzy sprzed lat nie zajmuje się nikt z mających coś do powiedzenia. Coraz mniej się osób dopuszcza nawet do duchowego widzenia przeistoczonego Boga, tak śmiele prezentuje się obecnie, z krakowską włącznie, inteligencja polska biorąc na rękę na stojaka. To wszystko bardzo boli zwykłego człowieka z prowincji, który ducha Ojca w sobie ma.
Potęga Boga w pokorze, iż z poziomu hostii patrzy na wynaturzonego i nadętego człowieka z prostą nadzieją:
Co mi człowiek da na święta zmartwychwstania?
Czym wesprze na drodze krzyżowej?
Co ma do powiedzenia?
Zwoje X przykazań zamknięte głęboko w sejfach niepamięci jako temat, o którym nie wypada rozmawiać. Jeszcze niedawno część Świętego Różańca, porannego pacierza… Kto te czasy pamięta?
Tak przybliżają się święta, a z nimi cierpienia w twierdzy Świętego Krzyża. Nie jestem tutaj sam. + + +
2024.III.11 KRK