Stary Testament zakładał, że Bóg jest oddzielony od człowieka barierą nie do pokonania. Był nim grzech, z którego sam człowiek nie mógł się wypętać. Podobnie winna ręka obsmarowana nie potrafiła oczyszczać.
Przymierze zawarte na Górze Synaj oznaczało, że Bóg powołuje człowieka słabego i ze swymi wadami do bliższego obcowania pomimo różnicy w posiadanym majestacie.
Zawarcie tego przymierza pomimo wad dawało człowiekowi szansę na powrót do raju, krainy, którą w opowieściach dawał mu Pan. Niewiele zostało z przymierza, gdy jedna strona umowy nie dotrzymała. Próżna nadzieja zbawienia.
Stąd przymierze krwi, czyli oddawać będę za ciebie tak długo życie, aż się nie połączymy, bo ja słabnę, a ty wzrastasz. To przymierze czeka na swój finał. Koniec świata.
Niedorzecznością jest katolikowi bać się końca świata, bo to moment objawienia się Pana w całej swej pełni, do której człowiek nie jest przygotowany, stąd obawa.
Zarodkiem zła pozostaje trwanie w starych standardach myślenia i życia.
Sakrament jest ważny w oczach Boga i wyryty w sercu człowieka. Do niego można się odwoływać tak, jak do najwyższego trybunału. Dostęp do sakramentu można regulować poprzez naturalną selekcję. Życie.
Stąd obawa, aby zbyt szybko do sakramentu nie dopuszczać. Zachować można jedynie pozory obrony, bo życie i tak weryfikuje powołanie człowieka.
Schronieniem dla każdego zbiega jest konfesjonał. Za często z niego nie korzystać, bo narodzi się sytuacja, powód do zgorszenia.
Zachwyt Boga budzi życie proste. Człowiek odgadł do czego się Bogu przyda i tak realizuje swoje powołanie. Więcej nie trzeba.
Zastanowienia wymaga natomiast brak harmonii ze światem. Dlaczego człowiek nie porozumiewa się z bratem. Dlaczego milczenia nie przerywa. Czyżby coś wiedział?
Odczyt można podsumować tak:
Ze zgniłego jajka jajecznicy zrobić się nie da.
Otrzymane: 29.II.2020 KRK